Dzięki sławnej „promocji PROMOJP” Alitalii udało nam się kupić całkiem tanie (4,17 PLN za osobę = 100 JPY) bilety z Warszawy do Alghero na Sardynii. Niestety to były nasze jedyne zaakceptowane bilety z tym kodem, no ale nie można narzekać.
Zapraszamy na krótką relację z Sardynii.
Po drodze oczywiście nie obyło się bez problemów – nasz dolot 12 stycznia (Warszawa-Rzym) został skasowany. Przebukowanie zajęło nam kilka dobrych dni (infolinia nie chciała zmienić rezerwacji na loty innymi przewoźnikami, zmieniali tylko na loty Alitalii) i po milionie minut spędzonych na infolinii udało się w końcu rozsądnie zamienić rezerwację (pozdrowienia i podziękowania dla Pani z biura Alitalii w Warszawie:)
Ostateczna nasz trasa wygląda tak:
11.01.2013 Wrocław – Warszawa 15:00 – 21:00 (Polski Bus)
12.01.2013 Warszawa – Amsterdam 06:20 – 08:30 (KLM)
12.01.2013 Amsterdam – Rzym Fiumicino 09:50 – 12:05 (KLM)
12.01.2013 Rzym Fiumicino – Alghero 17:30 – 18:40 (Alitalia)
17.01.2013 Alghero – Rzym Fiumicino 07:05 – 08:10 (Alitalia)
17.01.2013 Rzym Fiumicino – Warszawa 09:30 – 12:00 (Alitalia)
17.01.2013 Warszawa – Wrocław 15:40 – 16:35 (LOT)
Lot Warszawa – Amsterdam to „czysty” KLM, natomiast Amsterdam – Rzym były lot wykonywany przez KLM dla Alitalii.
W sobotni ranek samolot KLM nosił jeszcze ślady wczorajszego i nocnego śniegu:
Pierwsze dwa loty minęły bardzo szybko i przyjemnie. Tak można latać! Pyszna bułka i winko do śniadania, do tego wybór soków i innych napojów.
Zupełnie co innego niż w Ryanair i Wizz Air, a dodatkowo… o wiele wiele taniej :)
Poniżej kilka fotek:
W Rzymie mieliśmy 5 godzin na przesiadkę, więc zdecydowaliśmy się pojechać autobusem miejskim do pobliskiej miejscowości Lido di Ostia (koszt 1.30 EUR w jedną stronę, bilety warto kupić w kiosku na lotnisku, bo u kierowcy kosztują… 7 EUR), gdzie latem Rzymianie spędzają wakacje nad Morzem Tyrreńskim.
Niestety mieliśmy za mało czasu na zwiedzanie – zdążyliśmy tylko przejść się głównymi ulicami miasta oraz podejść na molo.
Oczywiście nie zabrakło nam czasu na obiad – pizzę i makaron z owocami morza.
W drodze z lotniska mijamy część archeologiczną Ostia Antica. Co do samej Ostia Antica – nie starczyło nam na nią czasu – na upartego mogliśmy mieć 30 minut, ale to za krótko… trzeba będzie tutaj wrócić.
Z okiem autobusu widzieliśmy resztki zachowanych budowli: freski, kolumny, zachowaną toaletę…
Po 3 godzinach wróciliśmy na lotnisko, na nasz ostatni dzisiejszy lot – tym razem już do celu – Alghero. Lot był wykonywamy samolotem Alitalii dla Air One.
Samolot (Airbus A320) całkiem ładny w środku – miał za to system rozrywki zamontowany w każdym z oparć – niestety nie został on włączony. W końcu był to krótki lot krajowy.
Rozczarowaliśmy się pokładowym „cateringiem” – oprócz napojów załoga serwowała dwa rodzaje mini przekąsek:
Do Alghero dotarliśmy punktualnie o czasie. Małe lotnisko, które odwiedziliśmy już w 2009 roku, nie zmieniło się za dużo. Po odbiorze bagażu udaliśmy się odebrać auto z wypożyczalni. Za wynajem Renault Clio na niecałe 5 dni zapłaciliśmy trochę ponad 400 zł (wraz z dodatkowym ubezpieczeniem wkładu własnego). Rezerwacji dokonaliśmy poprzez nasz serwis www.tanieauta.be :)
Z lotniska udaliśmy się do Sassari położonego 35 km od Alghero, w którym mieliśmy spędzić pierwszą noc. Za nocleg w pokoju w pokoju dwuosobowym w Hotelu Carlo Felico zapłaciliśmy niecałe 30 EUR (poprzez serwis expedia.de). Okazało się, iż jest to bardzo ładny i dobry hotel 4* – biorąc to pod uwagę oraz stosunkowo wysokie ceny hoteli we Włoszech, to cena była bardzo dobra.
Byliśmy bardzo głodni, poszliśmy szukać restauracji. Recepcjonista polecił nam pobliską pizzerię. Przyszliśmy tam akurat w momencie otwarcia (był 20.00) – restauracja była niemal pusta, jednak… w ciągu 15 minut nagrodziło się tyle ludzi, iż nie było już miejsc.
I tutaj uwaga – w rej restauracji zjadłem najlepszą pizzę w życiu! Ciasto musiało być zrobione z innej mąki, gdyż smakowało zupełnie inaczej niż w innych miejscach. Przez resztę pobytu nie udało nam się znaleźć już tak dobrej pizzy. Na szczęście jakość nie oznaczała wysokiej ceny – wszystkie pizze były w cenie poniżej 10 EUR.
Objedzeni po kolacji poszliśmy spać.
Następnego dnia rano obudził nas deszcz oraz… bardzo ładna tęcza widoczna wprost z naszego hotelowego okna:
Sassari to średniej wielkości miasteczko. Tuż pod naszym hotelem przystanek ma autobus nr 1 jeżdżący do… Latte Dolce:) //wł. Słodkie Mleko//.
Tuż po śniadaniu w hotelu (w formie bogatego bufetu, z mnóstwem rzeczy do wyboru) spakowaliśmy się i ruszyliśmy autem do miasta. Po krótkim spacerze po mieście mieliśmy w planie pojechać na samo południe wyspy – do Cagliari.
Kilka fotek z Sassari:
W trakcie zwiedzania tego urokliwego miasta trafiliśmy na burzę gradową oraz wielką ulewę.
Po drodze mimo lejącego deszczu odwiedzamy jeden z kościółków:
Ponieważ nie było sensu zwiedzać więcej rzeczy w deszczu, ruszyliśmy w drogę. Do Cagliari jedzie się bardzo przyjemnie i prosto (ciągle jedziemy główną drogą), niestety częściowo podróż utrudniały nam burze i ulewy, ale w końcu dotarliśmy do Cagliari.
Cagliari to największe miasto na Sardynii.
Miasto typowo włoskie, wąskie uliczki, urocze kościoły, które potrafią zaskoczyć swoim pięknem, którego nie widać na zewnątrz. Piękny widok na morze, port, miasto z zamku robi wrażenie. Niestety trafiliśmy tam w poniedziałek, więc muzea były pozamykane.
W ciągu dnia można zwiedzić wszystko co najważniejsze w mieście.
Pogoda nam w miarę dopisała (chociaż raz padało) i mogliśmy ubrać się jak na wiosnę (wg naszego odczuwania). Z kolei Włosi chodzili w czapkach i szalikach. Nawet psy chodziły w kubraczkach :)
Po drodze w wielu miejscach można wypić kawę i zjeść croissanta, a przy tym nie zbankrutować – za to lubimy Włochy :)
Co do jedzenia polecamy restaurację „La Caravella”. Znajduje się ona w samym centrum (KLIK).
Byliśmy tam kilka razy – pizza, makarony, ryby są świeże, smaczne i stosunkowo niedrogie. Dodatkowo można liczyć na miłą obsługę. Podczas którego z obiadów wybieraliśmy z dwóch rodzajów ryb, wybraliśmy jeden z zestawów obiadowych. Ponieważ nie znamy się rybach – wyboru dokonał kelner – było smacznie. Ktoś z innych gości restauracji wybrał drugą opcję – nie przeszkodziło to kelnerowi podejść do nas z daniem innej osoby i zaprezentować rybę:)
Błąkając się mieście można znaleźć dużo urokliwych i pięknych uliczek. Stefcia nie byłaby sobą gdyby nie wypatrzyła sklepu z wełną i materiałami. Skończyło się na zakupach oraz zjedzeniem przez Stefcię wzrokiem całej reszty materiałów :)
Kilka fotek z Cagliari:
Alessandra – nasz host z AirBnb (pokoje o nazwie „B&B City Centre Sea View”) na śniadanie, oprócz standardowych rzeczy, serwowała nam także słodkie typowo sardyńskie przysmaki:
Poranny widok z naszego tarasu:
Wieczorem opracowaliśmy plan powrotu z Cagliari do Alghero – tym razem z przystankami po drodze. Z samego rana ruszyliśmy w drogę.
Kilkadziesiąt kilometrów za Cagliari w miejscowości Sanluri można zwiedzić jedyny zamieszkały (na Sardynii) zamek.Obecnie zamek należy do rodziny Villasanta i można go zwiedzać przez cały rok.
Zamek mieści kilka wystaw m.in. poświęcone I i II Wojnie Światowej. Można się też zapoznać z historią flagi włoskiej, ubiorem wojskowym na przestrzeni wieków, bronią, publikacjami, mapami, wszystkim co związane z wojną.
Tak kończą niegrzeczne Krowy ;)
Z jednym z pomieszczeń trafiamy na wystawę 343 figur woskowych z XV-XIX – ich sposób wykonania i detale są godne uwagi. Figury też były używane jako pomoc w badaniach lekarskich.
Zwiedziliśmy również średniowieczne pomieszczenia: można obejrzewać pokoje poszczególnych osób, a także stroje króla, królowej czy księżniczki.
Miłym zaskoczeniem było pojawienie się przewodnika, który przekazał nam kilka interesujących informacji o zamku i eksponatach – część z nich była własnością Napoleona. Zaprowadził nas również na dach, skąd można podziwiać piękną panoramę miasteczka.
Warto dodać, iż byliśmy pierwszymi (i jednymi z niewielu) zwiedzających w tym dniu.
Jedziemy dalej do Tharros. Po drodze widzimy ruiny zamku. Szkoda, że został on zniszczony i nie ma co oglądać:(
Przed Tharros zatrzymujemy się przy jeziorze Cabras, które jest pełne ryb i odwiedzane przez wiele gatunków ptaków. Ponoć jest to raj dla ornitologów.
A kuku!
A kuku znowu!
Kolejny punkt to San Giovanni di Sinis przed samym Thaross, gdzie odwiedzamy najstarszy na wyspie kościół wczesnochrześcijański V w.
Jedziemy jeszcze kawałek i jesteśmy w Thaross, gdzie podziwiamy koryńskie kolumny i półwysep. Wstęp do ruin kosztuje 7 Euro odpuszczamy sobie, gdyż 95% ruin można obejrzeć z pobliskiej górki:)
Przy kasie wywieszona jest mapa archeologiczna – pełna ciekawostek, nie tylko dla pasjonatów starożytności.
Jeden z psów pilnuje wejścia i czuwa nad tym, aby każdy kupił bilet. A przy okazji podpiera ściany…
Tym razem pogoda nam dopisuje idziemy więc na mały spacer. Nad brzegiem robimy zdjęcie Krowie wraz z jej kulami:
Okoliczne widoczki:
Jedziemy dalej, krętą ulicą do Bosa, zwiedzić zamek. Niestety zamek na szczycie i katedra była zamknięta. Pozostało nam odwiedzenie plaży i portu. Miasteczko wydaje się miłe i oprócz wylegiwania się latem na plaży można także coś zwiedzić.
Jadąc nadmorską, krętą i górzystą drogą do Alghero w oddali możemy dostrzec Capo Caccia, gdzie byliśmy poprzednim razem. W końcu dojeżdżamy do Alghero.
Czas coś zjeść:) W samym centrum koło parku i przystanku autobusowego (skąd odjeżdża autobus na lotnisko) znajdziemy restaurację „Il pesce d’Oro”. Została ona nam polecone przez naszego hosta z AirBnb.
Czas na północ. Podczas pierwszego razem pobytu na Sardynii zwiedziliśmy Capo Caccia czyli grotę Neptuna oraz Alghero, teraz jedziemy dalej.
Odwiedzamy Porto Torres główne miasto portowe na północy Sardynii. Tam też jest jedna z najważniejszych romańskich świątyń Bazylika San Gavino.
Tu udało nam się zdobyć kartki pocztowe z korka, które nas oczarowały. Niestety część kartek nie dotarła do Polski, a jedna z nich dotarła w formie szczątkowej i sklejona taśmą :)
Ostatni cel naszej wycieczki to Castelsardo, chyba najpiękniejsze miasteczko na Sardynii.
Zajmuje ono dwa pagórki (na jednym z nich jest zamek) i ma dużo stromych uliczek – pod sam zamek można wjechać autem, jednak czasami nasze Clio ledwo co mieściło się w wąskich uliczkach… daliśmy jednak radę:)
Czy pisałem już, że Castelsardo jest urocze i klimatyczne? Dodatkowo trafiliśmy na dosyć wietrzą pogodę, co dodatkowo dodało mu charakteru.
Zamek Castello dei Doria na szczycie góry (wstęp 2 euro) prezentuje wystawę tradycji rzemiosła wikliniarskiego. Wystawa zajmuje raptem kilka pomieszczeń, ale warto.
Polecamy także widok ze szczytu – jest niesamowity, jednak przez wiatr czasami mieliśmy wrażenie iż zaraz odlecimy na dół
„Krowokusza”:
Morze, winiarnie, port, kolorowe budynki, góry, łąki, spacer po wąskich uliczkach, odwiedzenie pięknej katedry Sant’Antonio Abate nastraja. Trzeba tam wrócić, aby zobaczyć resztę ciekawostek i zwiedzić okolicę. Tu na pewno człowiek się nie nudzi latem.
„Na dole” miasta idziemy na makaron i pizzę, która tutaj smakuje jeszcze inaczej niż wszędzie indziej – co kucharz to inny smak.
Powoli kończył się dzień, kończył się także nasz pobyt na Sardynii. Wracamy do Alghero i po wieczornym spacerze zakończonym pizzami, pakujemy bagaże.
Rano czeka nas pobudka, gdyż nasz lot samolot odlatuje o 7.05.
Na lotnisko w Alghero docieramy na 2 godziny przed odlotem – jak się potem okazało – na szczęście.
Przez szparę w okienku w wypożyczalni aut wrzucamy kluczyki od naszego samolotu i idziemy na odprawę i… problem.
Kilkanaście minut klepania w komputerze przez panią na checkinie, pomocy kilku osób i kilku telefonach dalej nie można nas odprawić – a konkretnie „wklepać” trasy dla naszego bagażu – o ile odcinek Rzym-Warszawa jest widoczny, o tyle nie można kazać systemowi nadać naszego bagażu do Warszawy.
Po kolejnych kilkunastu minut problem zostaje rozwiązany – obsługa z kasy biletowej na nowo wystawiła dla nas bilety (za darmo oczywiście) na całą podróż powrotną.
Udajemy się pod bramki, sama kontrola bezpieczeństwa przebiega bez problemów. Na samym airside małe zaskoczenie – poprzednio w Alghero można było znaleźć tylko automat z kawę i batonikami, a teraz jest tutaj normalny bar (w końcu!)
Ceny bardzo normalnie – od 1,00 do 1,80 EUR za kawę oraz 1,50 EUR za wielkiego czerwonego pączka:
Papa Sardynio:
Ponieważ z Alghero nie ma zbyt dużej ilości lotów, to nie potrzeba za dużo pracowników. Te same osoby, który prowadziły odprawę biletowo-bagażową zajmują się też wpuszczaniem ludzi na bramkach.
Lecimy do Rzymu, tym razem mamy szybką i wygodną przesiadkę – 1h 20min. Obydwa loty (także ten Rzym-Warszawa) przebiegają bez zakłóceń.
Ponownie serwowane przekąski negatywnie zaskakują – zarówno na locie krajowym i międzynarodowym Alitalia serwuje te same małe paczki mini ciasteczek.
Na szczęście (na powrocie do Warszawy) system rozrywki pokładowej zostaje włączony i podróż można sobie umilić oglądaniem filmów (same stosunkowo stare i nieznane filmy), dokumentów lub słuchaniem muzyki.
W Warszawie odbieramy nasz bagaż i idziemy na odprawę na lot Warszawa – Wrocław. Jest to lot z bebe, kupiony za darmo dawno dawno temu podczas znanej akcji „francuskie bebe”. Głupi ma zawsze szczęście i jeden z „kupionych” lotów idealnie wstrzelił się nam w tą wycieczkę.
Po krótkim godzinnym locie lądujemy we Wrocławiu. Jest strasznie zimno i momentalnie tęsknimy za Sardynią…
http://www.mlecznepodroze.pl/2013/02/10/sardynia-relacja-z-podrozy-styczen-2013/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz