Zapraszamy na relację z wycieczki do Gruzji. Przed Wami druga część relacji. Po jednej nocy w Tblisi udajemy się do Kachetii.
Powrót do Tbilisi okazał się lekkim szokiem. Przejście z pięknego, spokojnego regionu do hałaśliwego, szybkiego miasta dało efekt szybkiego zmęczenia.
W Tbilisi zatrzymujemy się w Sinit&Joe z portalu AirBnb. Link do ich oferty: KLIK
Wieczorem zasiedliśmy do kolacji z rodziną gruzińska. Stół został zastawiony wieloma potrawami, winem, czerwoną czaczą własnej roboty oraz przeróżnymi słodkościami. Oczywiście zgodnie z gruzińską tradycją Pan domu wzniósł toast za gości. Gospodarze mówili do nas po rosyjsku, pomimo iż nie znamy rosyjskiego to raczej nie mieliśmy problemów z porozumiewaniem się.
Joe mówiący po angielsku w skrócie przedstawił nam alfabet gruziński i powiedział, że ich język jest łatwy (jeśli się w niego wczuć :)
Potrawy gruzińskie domowej roboty bardzo nam smakowały i różniły się od tych podawanych w restauracji. Chaczapuri nie było takie tłuste jak wszędzie i było cieniutkie. Buraki były tak przygotowane na specyficzny sposób i były przepyszne. Sos do nich jest zrobiony według domowej receptury i ciężko go dostać w sklepie.
Do tego mieliśmy pełny wybór sałatek, wina i czacza. Ciężko było wszystkiego spróbować, ale nalegano abyśmy „pakuszali”. Nasze żołądki musiały się rozciągnąć, bo aż szkoda było tego wszystkiego nie spróbować…
Po takiej kolacji usypiamy bardzo szybko.
Dzień 4 (25 maja, sobota)
Po porannym śniadaniu:
udajemy się piechotą na stację metra.
Metrem jedziemy na dworzec Samgori, z którego odjeżdżają marszrutki do Sighnagi. Na dworzec docieramy o 10.55, płacimy 10 lari od osoby, a marszrutka rusza dokładnie o 11. Na szczęście długo nie musieliśmy czekać:)
Do Sighnagi dojeżdzamy około 12.30. Odnowione miasteczko umieszczone na wzgórzu, otoczone murami obronnymi z XVIII w. jest dumą Gruzinów.
Tuż po wyjściu z busa zaczepia nas David z Family Hotel, namawiając nas na nocleg za 15 lari od osoby. Po krótkim spacerze po mieście idziemy do hotelu.
I znowu mamy idealne wyczucie czasu: w naszym pokoju lądujemy o 12.55 – w pokoju obok na mieszkają dwie Polski – Ewa i Iwona – mają one na 13.00 zamówioną taksówkę i objazd okolicznych winnic. Postanawiamy się do nich dołączyć.
Za 5 godzinną wycieczkę płacimy po 15 lari za osobę.
Najpierw odwiedzamy jeden z monastyrów położonych w lesie:
Kolorowy budynek po drodze:
Następnie kierowca wiezie nas na jezioro z amfiteatrem, gdzie można się wykąpać, posiedzieć na pikniku czy odpocząć na dziwnych hamaku, z którego ciężko się wydostać.
Trafiamy na ćwiczenia młodzieży przed jutrzejszym Dniem Niepodłegłości (w Gruzji jest on obchodzony 26 maja):
Generalnie nie było tutaj nic nic zachwycającego, pozostaje tylko obejrzeć zdjęcia:
Trafiamy też do winnicy JSC Corporation.
Tutaj (gratis) otrzymujemy anglojęzyczną panią przewodnik, dzięki której zwiedzamy fabrykę. Przewodniczka mówiąca po angielsku opowiedziała nam o etapach produkcji wina i oprowadziła nas po poszczególnych pomieszczeniach od selekcji, przechowywania w magazynach, po butelkowanie i etykietowanie. Dowiedzieliśmy się o produkcji tradycyjną gruzińską metodą oraz europejską.
Panie banderolują wino:
A Krowa im pomaga :)
Na koniec mamy degustację win – 2 białych i 2 czerwonych.
Krowa niestety nie daje rady…
Wybraliśmy wino, które najbardziej nam smakowało i gdy szukaliśmy go na półkach, nie mogliśmy go znaleźć na półce i myśleliśmy że to najdroższe, a okazało się jednym z tańszych – cena to tylko 5,14 lari:)
Kolejna winnica to Wine Tunel (Winery Khareba), który jednak stanowczo odradzamy.
Wstęp kosztuje 3 lari, a opcja z degustacją dwóch win aż 10 lari (gratis otrzymuje się ciutkę orzeszków).
Zwiedzanie wygląda tak: wchodzi się do tunelu, obsługa jest nie miła, cała jej opowiastka brzmi jak wiersz recytowany z pamięci. Odpowiedzi na pojawiające się pytanie są rzucane na odwal.
Idzie się kawałkiem tunelu z butelkami, dochodzi do bocznego tunelu, na którego końcu znajdziemy kilka przedmiotów kiedyś używanych do wyrobu wina. Nie są to jednak prawdziwe stare przedmioty, ale jedynie ich nowe imitacje.
Mijamy stół do degustacji i… koniec wycieczki. Cale to miejsce to strata czasu – nic ciekawego się nie dowiedzieliśmy, ani nic praktycznie nie zobaczyliśmy… oprócz butelek.
Ostatni punkt programu to odwiedziny w Muzeum Wina połączone z Muzeum Etnograficznym.
Można tutaj zobaczyć stare rzeczy, takie jak tradycyjne kielichy do wina, żelazka, poduszki, obrazy itp.
Zobaczyliśmy i poczuliśmy zapach produkcji czaczy, odwiedziliśmy piwnicę.
Na koniec pozostała nam degustacja serów, win i czaczy.
Wino piliśmy z tradycyjnych glinianych miseczek. Słyszeliśmy również tradycyjne śpiewy przy biesiadnym stole w ogrodzie.
Czas spędzony w tym miejscu był bardzo przyjemny, edukacyjny i rozmowny.
Gdy już mieliśmy opuszczać to miejsce pokazano nam piec w którym robią chleb, poczęstowano nas tradycyjną gruzińską słodyczą (orzechy polane karmelem wymieszanym z mąką), liściem laurowym.
Podarowano nam kwiat passiflory, której zapach (ponoć) jest antydepresantem, pyłek z kwiatka maluje nos na żółto :)
Wieczorem po powrocie do Sighnagi udajemy się na krótki spacer po okolicy, m.in. zaliczamy miejsce mury obronne:
Przy okazji podziwiamy widoki:
Jednak nie wszystkie rzeczy w Sighnagi zostały odnowione :)
I jeszcze dwie fotki:
Dzień kończymy kolacją na mieście, m.in. bakłażanami z orzechami oraz mięsnymi pasztecikami:
Koniec dnia spędzamy w hostelu, rozmawiając i pijąc wino z innymi Polakami, którzy mieszkali razem z nami.
http://www.mlecznepodroze.pl/2013/06/04/gruzja-2013-relacja-czesc-2/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz