Podczas naszej majowej podróży do Gruzji zabrakło nam czasu na zwiedzenia Kutaisi i okolic. Jednakże czas znalazł Marcin „Humbak” Jędrzejczak, który specjalnie na potrzeby tej relacji wybrał się do Kutisi. Zapraszamy na „48 godzin w Kutaisi”
Położone w zachodniej Gruzji Kutaisi jest dzisiaj dosyć ospałym miastem, które bardziej wspomina swoją wielką przeszłość niż patrzy w nowoczesną przyszłość. Niemniej to dobre miejsce, aby ze szklanką lokalnego wina poszwędać się po uliczkach podziwiając setki wyszukanych drzwi, bram i ścian starych domów. Albo starą kolejową trasą udać się pieszo do klasztoru Motsameta. Miasto w sam raz na 48 godzin.
Odkąd samoloty Wizzair lądują na oddalonym o 14 km od miasta lotnisku Kopitnari i odkąd rok temu przeniesiono tu ze stołecznego Tbilisi siedzibę gruzińskiego parlamentu, ten zaściankowaty spokój powoli znika. Marszrutki oczekujące przed terminalem zabierają wysypujących się z różowo-fioletowych samolotów Polaków i rozwożą do Batumi lub Tbilisi. Są także takie, które zabierają do Kutaisi, choć chętnych jest mniej. To się jednak powoli zmienia.
Statek Argo na burzliwych falach
Pierwsze wzmianki o Kutaisi pochodzą już z VI-III wieku p.n.e. To do starożytnego Ai, miasta w Kolchidzie, wybrali się Jazon i jego 52 Argonautów po złote runo, skórę mitycznego skrzydlatego złotego barana Chrysomallosa. Zawieszona na dębowym drzewie w gaju boga wojny Aresa, świętość była pilnowana przez smoka. Z pomocą Medei, córki króla Kolchidy, która zakochała się w Jazonie, bohater potwora zabił i trofeum zabrał. Jak to w greckiej tragedii bywało, po wielu perypetiach główni i poboczni bohaterowie w większości giną.
Za legendą o złotym runie kryje się prawdopodobnie zupełnie prozaiczne podłoże. Skóry baranów wykorzystywano bowiem w niektórych azjatyckich krajach do wyławiania z rzek drobin złota. Takie „pozłacane” runo następnie suszono, a złoty pył strzepywano przed ponownym zanurzeniem skóry w wodzie. Często uciekano się do metod bardziej wyrafinowanych przez rozpuszczanie rtęcią i destylację otrzymanego amalgamatu albo stapianie złota przez wyprażanie skóry. Samo interpretowanie mitu jako wyprawy po barana jest najprawdopodobniej nieprawidłowe. Pierwsze złote i srebrne monety używane w starożytności w rejonie Morza Czarnego miały kształt zminiaturyzowanej zwierzęcej skóry. Zatem wszystko wskazuje na to, że Jazon wyprawił się do Kolchidy po prawdziwy skarb będący stosem monet.
I to tyle legendy. Fakty mówią, że od 806 roku Kutaisi (wtedy występujące pod nazwą Kutatisi) było stolicą abchaskiego imperium. Do czasu wyzwolenia Tbilisi spod panowania seldżuckich Turków w 1122 roku to właśnie w tym mieście rezydowali gruzińscy władcy. Od XV wieku Kutaisi było stolicą królestwa Imeretii. Wiek XVIII przyniósł upadek; miasto przechodziło na zmianę z rąk tureckich w rosyjskie. Ostatecznie w 1810 roku przyłączone zostało wraz z całą prowincją do Imperium Rosyjskiego. W czasach władzy radzieckiej stało się drugim co do wielkości ośrodkiem Gruzji – i tak pozostało do dzisiaj.
Z historii pozostało niewiele
Górująca nad miastem na szczycie wzgórza Uk’imerioni nad rzeką Rioni katedra Bagrata od 1994 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Choć zbudowana na początku XI wieku za panowania króla Bagrata III, do tego czasu przetrwała tylko w formie ruiny. W wyniku wybuchu spowodowanego w 1692 roku przez Turków osmańskich, zawaliły się kopuła i strop. W 2008 roku, wbrew opinii UNESCO, która apelowała, aby nie naruszać historycznej autentyczności i pozostawić w stanie niezmienionym, rozpoczęto rekonstrukcję katedry, która została ukończona w 2012 roku. Efektem są pomalowane na turkusową barwę kopuły, które imitować mają starożytną patynę.
Pełny autentyczności jest za to położony niedaleko miasta monastyr Gelati, co zresztą UNESCO także uhonorowało w 1994 roku. Do dzisiaj w klasztorze przetrwało wiele fresków i manuskryptów pochodzących z XII-XVII wieku. Ufundowany w 1106 roku przez króla Dawida IV Budowniczego (którego imię nosi lotnisko w Kutaisi, jak również wiele ulic w gruzińskich miastach), stał się miejscem jego ostatniego spoczynku. Legenda głosi, że król osobiście brał udział przy jego budowie. Przez setki lat monastyr był jednym z głównych kulturalnych i intelektualnych ośrodków w Gruzji. Znajdowała się w nim Akademia, która skupiała największych gruzińskich naukowców, teologów i filozofów. Z tego powodu klasztor otrzymał od współczesnych miano „nowej Grecji” lub „drugiego Athos”.
Zaledwie 6 kilometrów od Kutaisi, pośród wzgórz otoczonych gęstymi lasami, znajduje się monastyr Motsameta. Najlepiej wybrać się do niego pieszo wędrując wzdłuż starej drogi kolejowej – przepiękne widoki zapierające dech w piersi zapewnione, szczególnie na stromą dolinę rzeczki Tskhastsitela (co oznacza „czerwona rzeka”). Z początkiem kompleksu wiąże się bowiem okrutna historia. Dwaj bracia, Dawid i Konstantyn Mcheidze, ofiarowali swoje życie w walce z Arabami najeżdżającymi Gruzję. Nazwa klasztoru zresztą o tym przypomina – oznacza tyle, co „męczeństwo”. Jakkolwiek nie znalazł się na liście UNESCO, Motsameta jest bardzo ważnym pomnikiem historii dla Gruzinów. Aby spełniło się nasze najskrytsze życzenie, należy po trzykroć obejść grobowiec męczenników. Lokalni twierdzą, że działa to we wszystkich przypadkach!
Gość zesłany przez Boga
W centrum Kutaisi uwagę niewątpliwie przyciąga monumentalna fontanna. Jej budowa oparta jest na wynikach archeologicznych wykopalisk prowadzonych w tej okolicy. Wszystkie figury stworzeń, które składają się na jej konstrukcję, prawdopodobnie chadzały kiedyś po tej ziemi.
Najlepiej podziwiać je znad talerza pełnego gruzińskich smakołyków. Na stole rzadko wprawdzie goszczą zupy, ale podaje się mnóstwo przekąsek; delikatny lub wręcz ostro uwędzony ser sulguni, albo długo dojrzewający pleśniowy ser dambali, jak i nadziewane (badridżani) lub duszone z warzywami (adżapsandali) bakłażany nazywane tolma. Może to być też sacwi (kurczak na zimno w sosie orzechowym), lobio (przetarta fasola) lub chaczapuri, najczęściej kojarzona z Gruzją potrawa (placek serowy, którego nazwa pochodzi od chaczo – ser i puri – chleb). Chaczapuri imeruli, czyli z serem w środku i chaczapuri megruli, czyli z serem na zewnątrz królują w każdej knajpie. Chaczapuri adżaruli w kształcie łódki, pochodząca z regionu Adżarii (ze stolicą w Batumi), oprócz sera zawiera rozlane na wierzchu jajko oraz masło. W letni skwar dopełnieniem jest sałatka z pomidorów i świeżej bazylii, a we wrześniu z dodatkiem wyciskanego na miejscu oleju ze słoneczników.
Królem stołu są chinkali; charakterystycznie zwinięte w kształt woreczków pierogi wypełnione są baranim, wołowym lub wieprzowym mięsem, przyprawionym obowiązkową nacią kolendry. Co najważniejsze, farsz nakładany jest na surowo i dopiero podczas gotowania uwalnia wszelkie swoje cudowne aromaty, przede wszystkim aromatyczny rosół, który każdy biesiadnik siorbie głośno po nagryzieniu pierożka. Później wystarczy spałaszować pieroga, ale podobno pozostawienie twardszej końcówki, za którą się go trzyma, należy do swoistego zwyczaju; podobnie jak w Italii z pizzy pozostawiamy rant. Można zamówić także pierożki z masą ziemniaczaną, grzybami, kwaśnym serem, a także z serem na słodko. Chinkali to podstawa spotkań w gronie przyjaciół.
Gruzini jedzą sporo mięsa. Na stołach pojawiają się mcwadi, czyli szaszłyki suto posypane przyprawami (na jesieni nawet ziarenkami granatów), i czmeruli, czyli kurczak w gęstym czosnkowym sosie. Kababi, zwany również lulakebab podłużny kotlet z mielonego mięsa, jadany jest rękoma zawinięty w cienki ławasz, rodzaj cienkiego chlebka. Kaszi to z kolei rodzaj gulaszu przyrządzany z flaków. Jadają go głownie… mężczyźni na śniadanie. Zdaniem wielu lekarzy kaszi doskonale wzmacnia kości, szczególnie podczas złamań.
Na stole zawsze i wszędzie jest chleb – ogromny, wilgotny w środku. Idealny do rwania palcami i maczania w duszonych warzywach, czy do posmarowania pastą orzechową.
Gdy gruzińska uczta dobiega końca, na stole pojawiają się słodkie konfitury, suszone i świeże owoce, jak figi, karalioki, arbuzy, melony, mandarynki, winogrona, jabłka i pomarańcze. Pelamushi jest na pograniczu galaretki, budyniu i dżemu o smaku winogron, oczywiście obficie posypane orzechami włoskimi, bez których gruzińska kuchnia obejść się nie potrafi. Najbardziej oryginalna zaś jest czurczchela. Są to nawleczone na nitkę orzechy laskowe zatopione w stężałym kisielu, które powstaje z gęstego soku winogron; generalnie przypomina długie sople, coś pomiędzy kiełbasą a świecą. Czurczchela jest tak trwała, że można ją śmiało zabrać do Polski. Aby słodko tęsknić za Gruzją.
W Gruzji „gość jest zesłany przez Boga”. Przybysze są zawsze traktowani z hojnością, nawet jeśli gospodarzy tak naprawdę na to nie stać. Dla Gruzinów to nie problem – od razu uruchamiają sieć znajomości. Keipi to rodzaj przyjęcia, który jest ważną częścią gruzińskiej kultury i jest najlepszym sposobem na okazanie gościowi szacunku. W trakcie keipi tzw. tamada, czyli mistrz ceremonii, wznosi kolejne toasty. Jeśli w naszej wędrówce po Gruzji napotkamy kiedyś grupkę raczącą się czaczą, lokalnym bimbrem, nie odmówmy kieliszka i wznieśmy toast. Pamiętając, że zdanie „Jestem z Polski” otwiera w Gruzji wszystkie drzwi. I wszystkie gruzińskie serca.
Bezpośrednie loty z Polski do Kutaisi oferuje węgierska linia Wizz Air – do wyboru mamy loty z Katowic oraz Warszawy.
Loty z Z Katowic do Kutaisi odbywają się dwa razy w tygodniu: we wtorki i soboty. Z Warszawy do Kutaisi polecimy dwa razy w tygodniu: w środy i niedziele. Bilety w cenie już od 54 PLN w jedną stronę można zakupić na stronie przewoźnika.
Dotychczasowe promocje lotów do Kutaisi znajdziecie tutaj
http://www.mlecznepodroze.pl/2013/09/01/relacja-48-godzin-w-kutaisi/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz